Od Ashlynn c.d Jonathana

Rozpaliliśmy ognisko, rozmawialiśmy bez przerwy, dosłownie. Gdy zrobiło się późno poszliśmy spać, namiot nie był duży ale spokojnie się zmieściliśmy. Nagle usłyszałam jakieś odgłosy, jakby ktoś szedł w naszą stronę.
- Słyszałeś to? - usiadłam nagle.
- Wiatr. - stwierdził.
- To nie był wiatr. - powiedziałam pewnie.
Eric też tak mówił, i co? To wcale nie był wiatr! Przypominając sobie to, co stało się wtedy stało przeszły mnie ciarki.
- Pójdę zobaczyć co to, zakładam że jakiś króli czy coś. - stwierdził po czym wygrzebał się ze śpiwora.
- Nie zostawiaj mnie tu samej. - złapałam go za rękę. - On też mnie zostawił. - powiedziałam już ciszej, spuszczając wzrok.
- Spokojnie, zaraz wrócę. - mimo mojej prośby, wyszedł.
Podkuliłam nogi i czekałam, bo co innego mi pozostało? Jednak mijały sekundy, minuty... miał zaraz wrócić, minęło sporo czasu a jego nadal nie ma. Nie mogąc dalej siedzieć bezczynnie, wyszłam z namiotu i rozejrzałam się dookoła.
- Jonathan! - krzyknęłam.
- Już idę! - usłyszałam nagle jego głos.
Uspokoiłam się. Miałam już wchodzić do namiotu, dostałam czymś ciężkim i twardym w głowę, chyba cegłą albo kamieniem. Straciłam przytomność... obudziłam się w jakiejś piwnicy czy czymś, miałam związane ręce a usta zaklejone taśmą, poza tym strasznie bolała mnie głowa, ponownie zrobiło się ciemno.

Jonathan?