Od Jonathana c.d Ashlynn

Po śniadaniu, które składało się z kanapki z szynką i porannej kawy, jak zwykle wyszedłem biegać. Luther już czekał przy drzwiach radośnie szczekając i czekając na upragniony dźwięk podnoszenia smyczy. Uśmiechnąłem się.
Pierwszą "stacją" był park. Truchtem pokonywałem kolejne metry, co chwilę zerkając na biegnącego obok mnie Lutha. Również biegł truchtem, ale wydawałoby się że mógłby iść a i tak dotrzymałby mi tępa. Mam go odkąd zacząłem mieszkać sam, czyli jakieś 18 lat czy mniej. Zawsze mi towarzyszy, praktycznie jest ze mną wszędzie. Taki "dobry przyjaciel" Pogrążony w myślach nie zauważyłem biegnącej przede mną dziewczyny. Zderzyliśmy się, a siła uderzenia odepchnęła nas na jakieś kilkanaście centymetrów. Rozkojarzony, szybko przeprosiłem brunetkę.
- Nic się nie stało - odpowiedziała, też zaskoczona, chowając słuchawki do kieszeni jej krótkich spodenek.  Spojrzałem na jej psa. Był puchaty i mniej więcej tego samego wzrostu co Luth.
- Mieszkasz tu? - zapytałem w sumie nie wiem czemu, patrząc nadal na reakcję obu psów wobec siebie. Ale sądząc po postawie, nie zamierzały walczyć.
- Tutaj, mieszkanie nr 7 - wskazała kciukiem blok naprzeciw jej.
- Naprawdę? - dopytałem z niedowierzaniem. Ja też tu mieszkam! - dodałem, uśmiechając się.
- Mieszkanie nr 11 - miałem iskierki w oczach. Może w końcu ktoś, z kim mógłbym się zaprzyjaźnić.
- Jesteś tutaj nowa? Nigdy wcześniej nie widziałem cię tutaj. - powiedziałem.
- Tak, przyjechałam jakieś 2 dni temu - odpowiedziała.
- Psy zaczeły się niecierpliwić, najwidoczniej miały dość stania w miejscu.
- Idziemy do mnie? - zapytałem wprost. Jak nigdy.

Ashlynn?