Samolotem nie leciałam zbyt długo. Może mi się to zdawać, bo przespałam całą podróż. Na lotnisku odebrali mnie rodzice z Oscarem i Philipem. Przytuliłam ich, po czym pojechaliśmy do naszego domu. Przez godzinę jechania, dowiedziałam się, że mamy 3 nowe cielaki, 2 źrebiątka, 4 koźlątka, 26 prosiąt i 17 zajączków. Do tego zmarło 5 zwierząt, a 8 przerobiono na jedzenie. Może i to nie jest takie interesujące, ale zawsze coś.
Będąc na miejscu, od razu podbiegłam do naszych 3 Border Colie - Belli, Stelli i Geraltha. W domu zawitałam także mojego najmłodszego brata i o rok starszego Carola. Zjedliśmy obiad oglądając wiadomości w telewizji. Mówili o postrzałach na Meksyk i jakiejś "Maszynie Śmierci". Pokazywali różne myśliwce broniące tego kraju. W jednym z nich dostrzegłam kogoś znajomego. Serce zaczęło mi mocniej bić i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Był to Eric. Nie miałam pewności. Chciałam zadzwonić do niego, ale nie odbierał. Przerażona patrzyłam na to, co się dzieje.
Eric?