Od Agnes Cd. Szymona

Zamknęłam drzwi na klucz i szybkim krokiem weszłam do windy. Wcisnęłam przycisk, który miał zawieść mnie na parter. Byłam zbyt zmęczona, by iść schodami. Sama nie wiem czemu, ale nogi mnie bolały. "Może będę chora?"- pomyślałam. Sama nie wiem... Zaczęłam myśleć o wczorajszym spotkaniu z Szymonem. Zaprosił mnie do swojego mieszkania, co mile mnie zaskoczyło. Czego o nim się dowiedziałam? Jak ma na nazwisko... Zaczęłam tak wyliczać. Wychodząc z budynku przypomniałam sobie jego psa, Willa. Zastanawiałam się jakiej mógłby być rasy. Wyglądał na Tottweilera, jednak mógł być mieszańcem. Tak, dość często zastanawiam się nad rasą pupilów należących do ludzi, których znam. Sama nie wiem czemu, ale lubię zajmować się psami. Dlatego też pracuje w schronisku. Właśnie dzisiaj miałam zamiar go odwiedzić, zaraz po pracy. Już dochodziłam do mojej bryki. Wielu nazwało by ją "przestarzałą", czy "hipsterską", czy jak to się tam mówi, ale nie. Ta fura to miłość mojego życia, świętość nad świętością.
-Moja kochana Wołga!- Krzyknęłam radośnie i wsiadłam do niej, mile rozluźniając bolące mięśnie. Odpaliłam silnik, jednak ten za chwilę zgasł. Otworzyłam szeroko oczy i ponownie przekręciłam kluczyk, jednak rezultat był podobny.
-Nie, nie! Skarbie, dasz radę!- Szeptałam błagalnie. W końcu z rezygnacją oparłam się w fotelu i pomyślałam "no, to już po mnie". Szybko przypomniałam sobie jednak o tramwajach. Tak ,pojadę takim jednym! W zasadzie, to do pracy miałam blisko i mogłam iść na nogach, ale później czekałaby mnie dość długa droga do schroniska i nie chciałoby mi się wracać po wóz, zwracając uwagę na mój stan fizyczny, włączony na "CHOROBA". Szybko obmyśliłam plan, który wydał się oczywisty. Na nogach do pracy- tramwajem do schroniska- tramwajem z powrotem- później na nogach. Wysiadłam z samochodu i pocałowałam go w maskę.
-Spokojnie, ja też jestem chora, wytrzymaj jeszcze trochę. Potem cię wyleczymy. Obiecuję- brzmiały słowa z moich ust. Szybko jednak oddaliłam się od Wołgi i poszłam leniwie w stronę budynku znajdującego się zaledwie parę kroków dalej. Weszłam do środka, jak zwykle szef już czekał.
-Dzień dobry!- Przywitałam się i zmusiłam na uśmiech.
(...)
Usadowiona na miękkim i chłodnym fotelu odetchnęłam z ulgą, że ten dzień szybko się skończy i będę mogła spocząć w moim wygodnym łóżeczku. Oczywiście, jeśli pred tym Mortem nie rozłoży się na całej powierzchni i będę musiała zacząć walkę o przetrwanie, a raczej o sen. Wyciągnęłam telefon z plecaka i sprawdziłam, która godzina. Było po 23:30.
-Ale póóóóźnooooo.- Ziewnęłam. Wracałam już ze schroniska praktycznie pustym tramwajem. Za sobą miałam spacer z dwoma psami i sprzątanie po nich oraz inne czynności dotyczące tych zwierząt. Włożyłam telefon do kieszeni, a plecak zarzuciłam na plecy. Nagle rozległ się donośny trzask, a wszystko się zatrzęsło. Odruchowo wstałam na równe nogi i ignorując ból w całym ciele podbiegłam do szyby. Nie zauważyłam zbyt wiele w ciemnościach, gdzieniegdzie rozświetlanych przez lampy na ulicach i jeżdżące w oddali pojazdy. Zaczęłam panikować. Czoło przecięła mi cienka stróżka potu, którą odgarnęłam dłonią. Usiadłam na siedzeniu i spróbowałam się uspokoić. Czy mam tak dużą gorączkę, że aż mam zwidy i nie tylko?! Rzeczywiście, czoło miałam ciepłe. Ponownie wstałam, jednak rozległ się kolejny, jeszcze głośniejszy huk i wszystko zachwiało się tak potwornie, że padłam na ziemię, mocno uderzając głową w podłogę. Próbowałam wstać, jednak zwinęłam się tylko w kłębek i zaczęłam płakać. Podjęłam ponowną próbę wstania, jednak coś zablokowało mi rękę. Wszystko wirowała, miałam wrażenie, że tramwaj obrócił się do góry nogami. A może rzeczywiście tak było? Czy ja umrę?!! Bałam się. Piekielnie się bałam. Chciałam zawołać o pomoc, jednak z mojego gardła wydobył się tylko donośny szloch.
Wydawały się upłynąć wieki, zanim usłyszałam czyjeś głosy. Zdołałam zrozumieć tylko część rozmowy,a brzmiała ona tak: " Zostaliśmy sami, wszyscy niby są zajęci." Odezwał się jeden głos." Więcej nie damy rady wyciągnąć." Tu doznałam wstrząsu. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej,choć myślałam, że to już nie możliwe. Strach przeszywał mnie całą. Szumiało mi w uszach, miałam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje, właśnie wtedy usłyszałam czyjś bardzo, bardzo cichy głos wypowiadający moje imię.
-S-Szymon?- Wybełkotałam ledwie poznając jego głos. Mój także był nikły. Wypowiadał jakieś słowa, zrozumiałam tylko, żebym spróbowała wyciągnąć rękę. Czyli została ona zmiażdżona?!! Mimo strachu, bólu i wielkich obaw pokierowałam się rozkazem chłopaka. Po chwili poczułam, jak unoszę się w powietrzu. Spojrzałam w dół, wprost na krwawiącą rękę. Tylko tyle zapamiętałam przed...Przed całkowitą ciemnością.
Szymon?